Przejdź do głównej zawartości

Wyzwanie: zielone koktajle

Zakładając tego bloga założyłam sobie, że chcę Wam co jakiś czas zaproponować swego rodzaju wyzwania. Właściwie to wszystko co tu opisuję jest propozycją małych kroków, drobnych codziennych wyzwań ku dużym i dobrym zmianom. Ale do rzeczy.

Dziś wyzwanie z zielonymi koktajlami w roli głównej. Obecne zalecenia co do ilości spożywanych warzyw i owoców to nawet dziewięć porcji dziennie, przy czym porcja to ok. 80g (średnie jabłko, gruszka). Ostatnio staram się dążyć do tego ideału, bardziej lub mniej ambitnie w zależności od dnia. Zawsze jest jednak przynajmniej jeden, TEN jeden, element - poranny zielony koktajl. Ustaliłam go sobie zawsze przed śniadaniem. U mnie to zazwyczaj zblendowane jabłko lub gruszka z jarmużem, szpinakiem lub sałatą. Wychodzi wtedy fajna, kremowa konsystencja bez grudek. Generalnie bazą zielonych koktajli są:

zielenina (szpinak/jarmuż/sałata/pietruszka) + owoc + woda



Należy pamiętać, by nie ograniczać się do jednego typu zieleniny, ponieważ każda z nich odkłada coś w organizmie (więcej informacji znajdziecie na przykład w książce Julity Bator, "Młodziej, piękniej, zdrowiej"). Ponadto dozwolone są wszelkie inne dodatki czy "bajery" :D Można dodać wodę gazowaną zamiast zwykłej albo imbir, miód, nasiona chia, siemię lniane (w przypadku tych dwóch ostatnich nie powinno się robić większej porcji koktajlu na później, ponieważ nie wytrzymują próby czasu, chyba, że dodamy je tuż przed piciem, a nie w trakcie blendowania) czy co tam Wam jeszcze przyjdzie do głowy. Generalnie rzecz biorąc warto przygotować sobie porcję na, na przykład, trzy dni i pić takie niedzisiejsze niż w ogóle nie pić, co jest dobrym rozwiązaniem dla tych, którzy nie grzeszą czasem, szczególnie rano. 

Biedronkowe opakowanie szpinaku czy jarmużu (tak, tak, zaczynając warto kupić tam, gdzie zazwyczaj chodzicie, bez wydziwiania) starcza mi średnio na ok. 5 koktajli każde. Koktajl składa się więc z ok. 40g zieleniny i ok. 80g owocu, co daje półtorej porcji warzyw i owoców. Zjeść a nie zjeść - przy ogólnym deficycie tych produktów w naszej diecie zdecydowanie robi różnicę. A przecież można sobie przygotować większą porcję, albo wypić dwa koktajle dziennie.

Ten eksperyment udaje mi się już ok. dwóch tygodni. Zauważyłam, że poprawiła mi się cera, mam kilogram wagi mniej (przy całotygodniowym ogólnie wyższym spożyciu warzyw i owoców), a na głowie pojawiły się baby hair, które zdecydowanie się przydadzą, bo po porodzie włosy obficie mi wypadają. 

W internecie czy w księgarniach znaleźć można wiele przepisów na tego naturalnego pogromcę toksyn. Wiele z nich proponuje inną niż ja tutaj bazę czy dodatki, jednak moim celem jest przedstawienie Wam tego wyzwania jako czegoś banalnie prostego, zajmującego pięć minut, nie więcej. Często zniechęcamy się stopniem skomplikowania kroków, które chcemy podjąć dla własnego zdrowia. Nie dajmy sobie wmówić, że to jest trudne. Podejmiesz to wyzwanie? Czekam na Wasze postępy i rezultaty!

Komentarze

Najpopularniejsze

O umiarkowaniu słów kilka

UMIARKOWANIE to niezwykłe słowo! Dlatego bardzo chciałam uwypuklić je na moim blogu. Dużo by o nim mówić. Jestem językoznawcą, więc zaczniemy od tego, że to rzeczownik (kto? co?) i przysłówek sposobu (jak?). Dwa w jednym! Tak właśnie wyobrażam sobie wiele moich działań - robiąc przyjemne z pożytecznym albo poprzez brak tzw. pustych przebiegów.  Jako rzeczownik, słowo to wskazuje na jedną z cnót, a więc nawiązuje do Kościoła katolickiego, do którego należę, i którego ideały są dla mnie wyjątkowo ważne. W postaci przysłówka woła do mnie: nie wszystko na raz! Bo się przeciążysz! Powolutku! Moje zamierzenia często ulegają słomianemu zapałowi i najzwyczajniej w świecie nie udaje mi się ich zrealizować. I rzeczywiście, czasem tyle na siebie biorę, że po kilku godzinach lub dniach zapał się ulatnia. Było tak już z wieloma projektami (to akurat mniejsze zło) i chęciami dobrych zmian w życiu codziennym (to jest dla mnie gorsze). Jednak faktem jest, że te pomysły nadal siedz

Mycie pupy dziecka

Mam wrażenie, że od kiedy powszechnie dostępne są kosmetyki i produkty do higieny przyjęło się takie myślenie, że wychowanie dzieci wiąże się z mnóstwem produkowanych śmieci - pampersy, chusteczki nawilżane, waciki. Gdzieś tam z tyłu głowy mamy taki obraz taty z ciężkim workiem, który znowu schodzi, by wyrzucić śmieci do kontenera. I jeszcze fakt, że staliśmy się burżujami, którzy nie znoszą brzydkich zapachów w domu, więc i te po dziecięcych kupkach są nie do pomyślenia. Jako odzew producentów pojawia się więc innowacyjny kosz na brudne pieluszki! Który zużywa kolejne metry plastiku w postaci worków foliowych, by szczelnie te zapachy od nas odciąć! A tymczasem jest na higienę maluszka kilka alternatyw, i to bardzo ekologicznych, choć może nie tak "sterylnych", jak byśmy sobie czasem tego życzyli. Temat pieluszek chcę poruszyć nieco później, w innym poście, bo to rozległy wątek. Dziś natomiast chciałabym Wam zaproponować kilka banalnie prostych rozwiązań, które już zmnie